Zapewne niewiele osób miało możliwość jechania samochodem z
prędkością 250 km/h. A czy wyobrażacie sobie pędzącego z taką
prędkością narciarza? Dla mnie to trudne.
Tymczasem rekordzistą prędkości w jeździe szybkiej na dwóch
deskach jest Włoch Simone Origone.
Rezultat 251,4 km/h musi budzić respekt.
Najszybszym Polakiem jest zakopiańczyk Jędrzej
Dobrowolski. 209,140 km/h – to rekord kraju.
Pionierem w tej dziedzinie w Polsce był jednak Jacek Nikliński.

Pierwszym rekordzistą świata był Tommy Todd, który uzyskał 141,001
km/h. Ten wynik, pochodzący z 1874 roku, uznawany jest jednak za
nieoficjalny. Oficjalnie rekordy zaczęto odnotowywać w 1930 roku.
Pierwszym został Austriak Guzzi Lantschner, który w Sankt Moritz zjechał z
prędkością 105,675 km/h.

Nikliński, który urodził się w Kuźnicach, pierwsze próby podjął pod koniec
lat 70. Skąd u niego nagle pojawił się taki pomysł? W latach 70. Nikliński był
zawodnikiem alpejskiej kadry. Często wyjeżdżał więc za granicę.
Tam właśnie poznał Włocha Alessandro Casse, który dwukrotnie bił
rekordy świata prędkości na nartach.

Opowiadała mi o tym sporcie, o biciu rekordów. Nie ukrywam, że
zainteresowało mnie to bardzo. Postanowiłem wówczas, że należałoby
rozpocząć w Polsce historię bicia rekordów prędkości – wspomina Nikliński.

Trochę czasu zajęło mu przygotowanie do pierwszej próby szybkości.
Potrzebny był też odpowiedni sprzęt.

– W 1978 roku ustanowiłem pierwszy rekord Polski na Kasprowym Wierchu
– 143,710 km/h. Nie był to jednak wynik liczący się wówczas w świecie.
Zapoczątkowałem jednak bicie rekordów szybkości na nartach w naszym
kraju. To był rekord w klasie seryjnej – mówi zakopiańczyk.

Według przepisów wówczas obwiązujących w klasie seryjnej można było
jechać na zwykłych nartach zjazdowych i w tradycyjnym okrągłym kasku.
Z kolei w klasie otwartej startowało się specjalnie do tego przystosowanych
nartach, które mogły mieć nawet do 240 cm długości. Wiązania nie mogły
przekraczać 13 kilogramów wagi. Kask mógł być dowolnie modelowany, ale
musiał być na tyle mały, by przejść przez obręcz o 40-centymetrowej
średnicy.

Być może pierwszy rekord Niklińskiego byłby jeszcze lepszy, gdyby nie to,
że trasa, którą przygotowywał od miesiąca nie nadawała się do jazdy.

– Przez tydzień poprzedzający próbę padał deszcz, który zniszczył trasę.
Musiałem jechać na zastępczej trasie. Z Beskidu na Kasprowym Wierchu w
kierunku Kotła Gąsienicowego. Trasa przeze mnie przygotowywana wiodła
również z Beskidu, ale w kierunku tak zwanych Gieńkowych Murów, czyli
w kierunku Stawków Gąsienicowych, bardziej w kierunku dolnej stacji
wyciągu narciarskiego na Hali Gąsienicowej – opowiada.

– Był stres i chwila zawahania. Warunki były naprawdę fatalne.
Do połowy trasy miałem mgłę. Nie muszę chyba opowiadać, co to znaczy
przy prędkości około 140 km/h. To było bardzo niebezpieczne.
Na dodatek górny odcinek posypaliśmy salmiakiem, który zmroził śnieg.
Wibracje, które powodował twardy śnieg przenosiły się na cały mój
organizm i gałki oczne, co zaburzało widzenie. W połowie Beskidu z kolei
wjeżdżałem na trasę turystyczną, która oczywiście była zamknięta.
Z twardego śniegu wpadałem jednak w miękki. To była tragedia – dodaje.

W tym samym roku pierwszym zawodnikiem, któremu udało się
przekroczyć barierę 200 km/h został Brytyjczyk Steve McKinney, który na
trasie w Portillo w Andach uzyskał 200,222 km/h. Od tego momentu
Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) baczniej zaczęła przyglądać się
wyczynom dziwaków. Bo tak wówczas traktowano zawodników
specjalizujących się w narciarstwie szybkim.

Nikliński kolejną próbę podjął po roku. Wówczas był już o wiele lepiej
przygotowany. Miał też profesjonalny sprzęt. – Za zgodą McKinneya firma
Atomic wypożyczyła mi narty – opowiada.

W klasie otwartej osiągnął prędkość 180,632 km/h. W klasie seryjnej
uzyskał zaś 163,710 km/h. Na początku lat 80. dostał zaproszenie na
zagraniczne próby bicia rekordów świata, ale wówczas u nas w kraju były
problemy z wyjazdami. Niklińskiemu wstrzymano paszport i z kolejnych
prób nic już nie wyszło. – Przez dziesięć lat byłem trenerem kadry kobiet w
narciarstwie alpejskim. W tej chwili jestem generalnym przedstawicielem
niemieckiej firmy Holmenkol na Polskę. Produkuje ona smary i przyrządy
do obróbki wszelkiego rodzaju nart, a także impregnaty do nowoczesnej
oddychającej odzieży. Również jestem trenerem w klubie KS Firn Zakopane.

Drugim polskim zawodnikiem, próbującym wycisnąć z nart, ile się da był
Andrzej Tobiasz. Brał on nawet udział w zawodach pokazowych w tej
dyscyplinie sportu podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Albertville w
1992 roku.

Dzieło swoich poprzedników kontynuuje zakopiańczyk Jędrzej
Dobrowolski. To aktualny rekordzista Polski – 209,140 km/h. W tym roku
bardzo dobrze spisał się na mistrzostwach świata, na których wystartowało
aż 79 zawodników z 14 krajów.

Podczas mistrzostw świata jest sześć przejazdów. Pierwszy jest treningowy.
Każdy z kolejnych przejazdów ma wyżej usytuowany start. Do półfinału
awansuje 25 zawodników, a do finału 15. Prędkość mierzona jest na
ostatnich 100 metrach. Reszta dystansu to taki rozbieg. Na ostatnich 100
metrach jest liczony czas przejazdu, który następnie jest przeliczany na
prędkość.

Tak dobry występ na mistrzostwach świata daje jeszcze większą motywację
do uprawiania tej dyscypliny – twierdzi zakopiańczyk, dla którego
uprawianie narciarstwa szybkiego to hobby. Nie uprawia tej dyscypliny
sportu zawodowo. Pieniądze czerpie zupełnie z czego innego.
Z wykształcenia jest artystą-plastykiem. Zrobił dwa dyplomy – z grafiki
warsztatowej, a drugi z fotografiki. Pracuje w firmie rodzinnej, która
inwestuje w nieruchomości. I właśnie stąd czerpie fundusze na niezbyt tani
sport. Dwutygodniowy wyjazd na zawody, czy treningi, to koszt kilkunastu
tysięcy złotych. Specjalny kask, w którym wygląda podobnie jak Lord Vader
z „Gwiezdnych Wojen”, kosztuje około 1200 euro, kombinezon – 600 euro.
To są jednak rzeczy, który nie wymienia się zbyt często. Narty to koszt około
800 euro.

W ubiegłym sezonie Dobrowolski dostał małe wsparcie ze strony Polskiego
Związku Narciarskiego. To jednak była kropla w morzu potrzeb.
Dlatego poszukuje on porządnego sponsora, albo kilku mniejszych.
W tym celu wystąpił między innymi podczas zawodów Pucharu Świata w
skokach narciarskich, zjeżdżając spod progu Wielkiej Krokwi.
Nikt jednak nie odezwał się do niego.

Kiedy był młodszy uprawiał narciarstwo alpejskie. Z czasem jednak
przyszła chęć do bicia rekordów prędkości na nartach.

– Jestem trzecim Polakiem w historii, który uprawia tę dyscyplinę.
Inspiracją dla mnie byli dwaj poprzedni zawodnicy. Poza tym bardzo lubię
jeździć szybko na nartach. Zawsze chciałem możliwie jak najszybciej
zjeżdżać na nich. W Polsce są możliwości szybkiej jazdy na Kasprowym
Wierchu. Trzeba tylko się postarać o to, by mieć wystarczająco miejsca.
Poza tym trasa musiałaby być zamknięta, bo przy prędkości 200 km/h
wystarczy chwila nieuwagi i ktoś jest na mojej drodze.
To byłoby niebezpieczne – mówi Dobrowolski.

– Cały czas uczę się jeździć szybko na nartach i stąd moja progresja
wyników. Każde zawody to jest postęp. Po każdej imprezie analizuję to, co
robiłem wcześniej i szukam tych miejsc, które mogę poprawić.
Nie mam żadnego trenera, jestem samoukiem – dodaje.

Sprzęt do uprawiania tej dyscypliny wcale nie jest najwygodniejszy.

– Bardzo trudno jeździ się na takich nartach. Są ciężkie i nieporęczne.
Do normalnego szusowania na śniegu kompletnie się nie nadają.
Zwykle zabezpieczeniem jest „żółwik”, jakiego używają motocykliści.
Poza tym obcisły kombinezon trzyma całe ciało – tłumaczy.

Dobrowolski mówi, że podczas zawodów nie ma strachu. Ten podobno
pojawia się przed startem. Samochodem, kiedy jedzie się 200 km/h, pojawia
się strach, a co dopiero na dwóch deskach, gdy jest się przywiązanym do
nich butami.

– Kiedy staje się na szczycie trasy nie ma strachu. Lęki pojawiają się przed
zawodami. Kiedy wychodzi się na trasę wszystko mija. Trzeba być w pełni
zrelaksowanym. Nie wolno się spinać – wyjaśnia.

Najbardziej niebezpiecznym momentem jest w narciarstwie szybkim
zatrzymanie się.

– Najpierw hamuje się oporem powietrza. Trzeba się wyprostować.
To jest bardzo niebezpieczny moment. Przy prędkości 200 km/h opory
powietrza są naprawdę bardzo duże. Potrafi nawet przewrócić na plecy, a
to jest bardzo groźne. Trzeba bardzo ostrożnie podchodzić do tego
manewru – opowiada.

Narciarstwo szybkie znów ma aspiracje do tego, by zostać dyscypliną
olimpijską. Coraz więcej młodzieży garnie się do jej uprawiania.
Od kilku lat Nikliński wraz z klubem KS Firn Zakopane organizuje próby
szybkości w Białce Tatrzańskiej. Znalazły się one nawet w kalendarzu PZN.
Bierze w nich udział młodzież w przedziale wiekowym 14-17 lat.
W tym roku padł rekord trasy. Należy od do 15-letniego Piotra Pyjasa (KN
Siepraw Ski) i wynosi 133,53 km/h.

źródło: Tomasz Kalemba, sport.onet.pl – 18 maja, Onet.pl