W Polsce królem szybkości jest Jacek Nikliński z Zakopanego. 180,632 km/h
– taki wynik jest rekordem kraju i nikt nie zdołał osiągnąć lepszego od 28
lat!

…Na szalony pomysł wpisania się w karty historii w dyscyplinach
szybkościowych Jacek wpadł pod koniec lat 70-tych XX wieku.
Przysłowiową kropką nad „i” potrzebną do realizacji mojego pomysłu
postawił kolega Roberto Vola z Włoch, który startował w corocznych
zawodach bicia rekordów szybkości we włoskiej miejscowości Cervinia.
Kiedy powiedziałem mu, że chcę podjąć taką próbę w Polsce, zainteresował
się tym, przekazał mi wiele własnych doświadczeń i zadeklarował pomoc w
zdobyciu koniecznego sprzętu – tak mistrz wspomina początki drogi do
osiągnięcia sukcesu.

Po załatwieniu formalności w Polskim Związku Narciarskim,
skompletowaniu wyposażenia i dokonaniu wyboru odpowiedniej trasy
przyszedł czas na przygotowania. Oprócz ciężkich treningów fizycznych i
technicznych, Jacek Nikliński razem z Jerzym Kwaśniewskim z Rabki przez
cały miesiąc ubijali śnieg na torze zjazdowym nartami i butami. Ośrodek na
Kasprowym Wierchu dysponował ratrakiem – mówi Jacek – jednak nie
dostałem pozwolenia na jego wykorzystanie, ponieważ zgodnie z
ustaleniami TPN-u nie można było używać go poza wytyczonymi trasami.

Pod koniec kwietnia 1978 roku trasa była gotowa. Nieprzypadkowo
zdecydowano się na wiosnę – śnieg w Tatrach jest wtedy najlepszy.
Posypany salmiakiem twardnieje i jest bardzo szybki. Niestety nastąpiło
kilkudniowe załamanie pogody i deszcz zniszczył cały wysiłek. Pomimo tak
niesprzyjających warunków Jacek koniecznie chciał ustanowić rekord w
tym roku – aby uczcić 400-lecie Zakopanego. 8 maja zdecydował się zjechać
po zastępczej trasie po północno-wschodnim stoku Beskidu do Kotła
Gąsienicowego. Niestety,na osiągnięcie optymalnej prędkości wystarczyć
musiał zaledwie 200-metrowy rozbieg.

Wbrew wszelkim przeciwnościom śmiałek stanął na starcie, westchnął
głęboko i ruszył jak pocisk w dół. Chociaż wszystko działo się bardzo
szybko, Jacek rejestrował każdy szczegół. Po przejechaniu pierwszych 20
metrów narty zaczęły niemiłosiernie skakać i drgać na twardej jak beton
trasie – wspomina. Miałem wrażenie, że coś umyślnie podbija je od spodu,
aby spowodować upadek. Z czerwonych chorągiewek ustawionych wzdłuż
trasy zrobiła się linia prosta, jak gdyby ktoś czerwoną farbą zabarwił śnieg.
Pędziłem w dół nic nie widząc, miałem wrażenie, że tuż przede mną jest
ściana mgły, przez którą nie zdołam się przebić. Na szczęście Jackowi udało
się wyjechać z chmur i gdy dotarł do strefy pomiarowej ujrzał całe dno
Kotła Gąsienicowego. Dodało mu to otuchy i utwierdziło w przekonaniu, że
próba musi zakończyć się sukcesem. Szczęśliwie wyhamował na
przeciwległym stoku i z niecierpliwością czekał na wynik pomiaru.
O 12.15 Władysław Gąsienica Roj podał oficjalny komunikat – 132,989 km/h.
Był to pierwszy rekord Polski. Po gratulacjach od organizatorów i garstki
znajomych Jacek podjął decyzję o ponowieniu próby. Rezultat okazał się
jeszcze lepszy i ostatecznie odnotowano prędkość 143,713 km/h.

Rekord przetrwał zaledwie rok, ponieważ w następnym został znacznie
poprawiony. Ambicja Jacka Niklińskiego nie pozwalała mu zakończyć walki
z szybkością bez osiągnięcia spektakularnego rezultatu. Bogatszy w
doświadczenia postanowił znacznie lepiej przygotować się do następnego
sezonu pod względem kondycyjnym i sprawnościowym. Zimą pracował nad
optymalną aeorynamiką zjeżdżając z zeskoku dużej skoczni narciarskiej
oraz na „wschodniej ścianie Beskidu”. Dodatkowym elementem, który miał
zaważyć na końcowym sukcesie było jak najdokładniejsze przygotowanie
trasy – ubijano ją prawie przez cztery miesiące! Udało się również zdobyć
najlepszy dostępny w tamtym czasie sprzęt. W pierwszych dniach maja
1979 roku wszystko było „zapięte na ostatni guzik”. Celem zawodnika było
pobicie wcześniejszego rekordu w klasie standart ( narty o długości do 225
cm ) oraz ustanowienie rekordu Polski w klasie otwartej ( narty mogły być
dłuższe o 15 cm ).

Dwa pierwsze przejazdy przyniosły oczekiwany rezultat. Wynik z 1978
roku został znacznie poprawiony. Jacek uzyskał 163,710 km/h i jest to do
dzisiaj oficjalny rekord Polski w klasie standart ( później zaprzestano
pomiarów w tej kategorii ). Głównym zadaniem było jednak wyznaczenie
granicy możliwości zawodnika w klasie otwartej. Jacek zmienił kask na
bardziej aerodynamiczny ( wzorowany na głowie pstrąga ) oraz narty na
dłuższe. Otrzymał je od rekordzisty świata – Amerykanina Steve’a Mc
Kinney’a, który jako pierwszy człowiek na świecie przekroczył granicę 200
km/h właśnie na nich.

W samo południe Jacek z nadzieją odepchnął się kijami i niczym
rozpędzona lokomotywa mknął po rozbiegu. W strefie pomiarowej
odnotowano 174,334 km/h. Jacek czuł jednak, że może osiągnąć więcej.
Zdecydował się na drugi przejazd. Tym razem pojechał wręcz perfekcyjnie,
bez popełnienia najmniejszego błędu. Spełnił swoje marzenia –
fotokomórka precyzyjnie określiła rezultat: 180,632 km/h. Granica 180
km/h została złamana, a rekord Polski nie uległ zmianie już przez 28 lat.
Zazdrośnicy mawiali, że w tamtym czasie przynajmniej dwóch innych
zawodników potrafiło zjechać szybciej od Jacka. Skoro tak było, to czemu
nie podjęli próby? Widocznie nie mieli wystarczająco „twardych jaj”…

Magazyn NTN 2007 – Michał Szypliński